Mimo, że nazwa WROsound wskazuje jednoznacznie na powiązanie tej imprezy ze stolicą Dolnego Śląska, nie zamyka się ona jedynie w muzycznych granicach miasta. Wychodząc ponad miejscową scenę, zapuszcza się w miejsca ciągnące się wzdłuż Odry. Ta, jak wiadomo, nie płynie wyłącznie przez nasze państwo, zahaczając i o tereny Niemiec. Stamtąd właśnie pochodzi bohater poniższej rozmowy – skromny i niezwykle utalentowany producent, Christian Löffler . Artysta nie tylko umiejętnie poruszający się po bezdrożach muzyki elektronicznej, ale i zdecydowany i konsekwentny w tworzeniu przestrzennych, naturalnych kompozycji – z jednej strony łagodnych i zwiewnych, z drugiej posiadających ukryty, ale zarazem ekscytujący potencjał parkietowy. Jako gość wrocławskiego festiwalu poradził sobie wzorowo, zamykając go z wielką klasą i materializując całą magię zawartą na ubiegłorocznym, ciepło przyjętym Mare . Występ oczywiście nie byłby pełny, gdyby swojego głosu, a także produkcji, nie udzieliła Mohna , szeroko współpracująca z Christianem przy okazji jego ostatniego krążka. Ona również chętnie opowiedziała o kulisach tej owocnej współpracy. Zapraszam do lektury!

menulogo

Jaki rodzaj komfortu daje ci praca we własnym atelier?

Christian: Chodzi o to, że nie ma nikogo poza mną. Nic i nikt nie przeszkadza mi, nie zaburza skupienia.

Samotność generuje przestrzeń do tworzenia?

Christian: Prawdopodobnie tak. To właśnie może być powód, dla którego zdecydowałem się nie mieszkać w mieście. Obecnie żyję na wybrzeżu Niemiec, niedaleko Hamburga; moja praca na tym zyskuje.

Jak rozumiesz morze? Myślę, że da się usłyszeć je w twojej muzyce. Czy ono też wpływa na twoją pracę?

Christian: Jest to dla mnie przede wszystkim kwestia relaksacji. Stamtąd, gdzie mieszkam, można je usłyszeć. To po prostu ciągły dźwięk, mniej lub bardziej, ale w każdym razie zawsze gdzieś tam jest. Na pewno w jakiś sposób odbija się na mojej muzyce.

Mare to efekt nagrań wykonywanych także poza zaciszem domowym. Dźwięki jakich przedmiotów najbardziej ujmowały cię podczas zbierania tego materiału?

Christian: Zacząłem wybierać się na tego typu nagrania już dawno temu. Tym razem było nieco inaczej, ale na początku szukałem po prostu interesujących dźwięków, takich jak choćby stukanie stopą – proste rzeczy. Przy okazji ostatniego albumu to zmieniło się w coś na kształt jam session. Nagrywałem całe melodie, a te same mikrofony zbierały także dźwięki pomieszczenia. Okna były otwarte, więc pojawiały się nawet efekty z zewnątrz. Także, wracając do sesji „polowych” – były one jedynie częścią wszystkich nagrań.

Czy struktury tworzone przez ciebie w muzyce odpowiadają, w twojej opinii, pewnym prawidłowościom zauważanym w otoczeniu czy ogólnej rzeczywistości?

Christian: Jeżeli chodzi o odzwierciedlenie rzeczywistości w muzyce, to owszem, jednak w bardziej pośredni sposób. Nie skupiam się na tym, zwykle przychodzi naturalnie. Nie stoi za tym żaden plan.

Kiedy zacząłeś pracować z Mohną?

Christian: Wydaje mi się, że pracujemy razem od 2011. Wtedy stało się to po raz pierwszy. Poprosiłem ją, żeby podesłała mi jakieś nagrania wokalu, których sama nie chciałaby więcej używać; w ten sposób zacząłem pracę nad utworem „Eleven” z pierwszego albumu. To właśnie był początek.

Jak zmieniła się wasza relacja przez lata?

Christian: Od pierwszego albumu, aż do nagrań pod ostatni krążek, to był wyłącznie tamten numer. To był raczej eksperyment.

Mohna: To nie była wspólna praca, a raczej po prostu podsyłanie wokali. Potem Christian po prostu budował na nich kompozycję. To była wielka niespodzianka, gdy podesłał mi finalną wersję kawałka, stworzonego z jakiś szkiców, które zostawiłam gdzieś kiedyś na pulpicie.

Christian: Od ostatniego krążka to zaczęło wyglądać nieco bardziej jak współpraca. Kiedyś wszystko startowało od wokali, teraz to muzyka powstaje pierwsza.

Mohna: Z drugiej strony, jest jeszcze kwestia setów na żywo. Tego, jak wypracować coś na scenie, żeby funkcjonowało podczas występów. To było dla nas coś naprawdę nowego po tych latach.

Christian: Wciąż nad tym pracujemy. Cały czas nanosimy zmiany, to ewoluuje.

fot. Jerzy Wypych

Ewolucja w muzyce ma dla ciebie jakieś wyjątkowe znaczenie?

Christian: Tak, oczywiście. Bez przerwy chcę iść naprzód i robić coś więcej. Nie ma nic interesującego w trzymaniu się kurczowo tego, co robiło się do tej pory. Ta ewolucja zawsze gdzieś tam jest i działa.

Na czym polega różnica między odczuwaniem wrażliwości w studiu i podczas setów?

Christian: To ogromna różnica, ponieważ gdy zaczynałem tworzyć, wszystko kręciło się wokół produkcji, więc nie miałem wtedy nawet w planach występować na żywo. Nigdy nie byłem DJ-em i nigdy nie ciągnęło mnie do klubów, by grać tam swoją muzykę. To zawsze było robienie tego, co konkretnie chcę wyrażać. Gdy wyszedł A Forest dostałem kontakt od agencji odpowiedzialnej za bookingi. Mój dobry przyjaciel, który tam pracował, spytał, czy nie chciałbym do nich dołączyć. Sukces pojawił się znienacka, wręcz znikąd, więc dałem temu szansę. To całkiem inna sprawa, bez dwóch zdań.

Skąd brała się twoja początkowa niechęć do grania live? Czy było to związane z twoją niepewnością albo wstydem?

Christian: Ciężko powiedzieć, że to było z nimi związane. Wszystko rozbijało się o moją muzykę i mnie samego. Od samego początku to wszystko robiłem dla siebie. Nie planowałem, by dedykować to innym.

Dużo twojej muzyki wylądowało w szufladzie?

Christian: Mam tego mnóstwo. Zapełnione wiele różnych dysków twardych czy komputerów, pozostawione zwykle gdzieś nieopodal. Trzymam ogrom szkiców. Nie zliczyłbyś.

Jak rozumiesz termin „melancholijnej euforii”?

Christian: To jest coś, co właściwie zrodziło się z grania setów. Na początku byłem pewien, że muzyka rodzi się w moim wewnętrznym ja, a nie jest to coś, z czym mogę wyjść na zewnątrz i, dla przykładu, imprezować. Potem, w pewnym momencie dotarło do mnie, że ludzie naprawdę to czują i jest to de facto muzyka taneczna, której dają się ponieść, mimo że to może nie przychodzić naturalnie. Po prostu musiałem do tego dotrzeć. To było ekscytujące.

To coś w rodzaju granicy między introwertyzmem i ekstrawertyzmem?

Christian: Przyznam, że tak.

Po której stronie postawiłbyś siebie samego?

Christian: Oczywiście, że jestem introwertykiem. To wszystko jest w mojej głowie, także kiedy maluję czy robię zdjęcia. To nie daje się do końca zdefiniować słowami, ale właśnie z tej przyczyny zdecydowałem się tworzyć muzykę.

fot. Jerzy Wypych

Jakie są najważniejsze bodźce, które stymulują cię do tworzenia podczas pracy nad sztuką wizualną?

Christian: Mam to samo zarówno przy tych czynnościach, jak i przy komponowaniu muzyki. To nie jest coś, jakby uczucia, choć może i tak. Bardziej jak odgórny plan, zakładający, że zaczniesz robić coś czy tworzyć. Jakby stan umysłu, albo specjalna skrytka.

Kiedy, to znaczy w jakim sezonie, tworzy ci się najlepiej? Pytam, bo jak dla mnie Mare zawiera bardzo dużo chłodu, kojarzącego mi się z późną jesienią czy wczesną zimą.

Christian: To interesujące, bo przed tym projektem miałem wiele innych zajęć związanych z muzyką. Zacząłem wydawać pod własnym imieniem i nazwiskiem właśnie, gdy przyszedł listopad lub grudzień. Zimowy nastrój pojawiał się przy pracy bardzo często, zresztą wciąż ma to przełożenie na rzeczywistość. Większość Mare faktycznie była tworzona w zimie.

Tam, gdzie mieszkasz, ta pora roku jest dla ciebie czasem wyjątkowym wyłącznie ze względów estetycznych, czy oddziałuje w jakiś sposób na twoją kreatywność?

Christian: Ostatnio dużo podróżuję i zauważyłem, że to bardzo miłe, to duży dar, że mamy wszystkie pory roku. Jeśli jestem na przykład na Florydzie, to myślę, że fajnie jest mieć słońce na co dzień, ale to różnorodność jest najbardziej interesująca. Każda pora może być inspirująca.

Rozumiem, że podróże także stanowią dla ciebie istotny w twórczości bodziec.

Christian: Tak jest. Wiesz, podróżując poznajesz najróżniejszych ludzi, możesz oglądać nowe miejsca, które często fotografuję. Mogę tego spróbować, iść do muzeum i poznać inną kulturę. Jak, dajmy na to, w Ameryce Południowej, w Meksyku, ale i bliżej, choćby we Francji. Wczoraj byłem w Tunezji i to zawsze ekscytujące móc pojechać gdzie indziej, zmienić klimat.

Podczas wyjazdów słuchasz lokalnych nagrań?

Christian: Czasem, jeżeli kierowca coś włączy (śmiech). Tak jak wczoraj, kiedy wracaliśmy na lotnisko, bo mieliśmy niezwykle wczesny lot. Jechaliśmy więc koło 5 nad ranem, a kierowca puścił jakąś tradycyjną muzykę. Była interesująca.

Czego słuchasz na co dzień?

Christian: Ostatnio nie słuchałem za wiele, z powodu roboty produkcyjnej przy kończeniu Mare . Liczyło się więc tylko to. Teraz, gdy zacząłem grać koncerty, powróciłem do słuchania muzyki. Obecnie przelatuję przez Spotify, szukam nowych rzeczy i znajduję głównie wiele pięknych soundtracków filmowych. O, może dobrym odkryciem mógłbym nazwać Williama Basinskiego – muzyka zajmującego się ambientem, czymś, co obecnie angażuje mnie samego.

W temacie soundtracków. Jaki film ostatnio cię poruszył?

Christian: Ciekawe, że pytasz, bo ja niezbyt często oglądam filmy. Zwyczajnie słucham ścieżek dźwiękowych (śmiech). Nie wiem nawet jaki film oglądałem ostatnim razem, bo to było tak dawno. Nie potrafię skupiać się na filmach na zbyt długo.